Mówiąc szczerze- tak jak większość osób częściej i łatwiej jest mi się zadeklarować czego nie chcę lub co mi nie odpowiada niż na co mam faktycznie ochotę. Właśnie tak było z początkowo z belly.
Taniec kocham od zawsze. Mam wrażenie, że tańczę (czyt. entuzjastycznie pląsam/podryguję/podskakuję) od kiedy pamiętam- przed rodzicami, ciociami, na szkolnych apelach. Marzyłam o byciu baletnicą- trafiłam na kurs tańca towarzyskiego. Ale to miała być opowieść o tańcu brzucha, zatem ad rem. Zawsze mnie trochę peszył, onieśmielał. Uważałam, że nie mam odwagi ani takiej figury żeby wić się i tańczyć do arabskich rytmów. W skrócie- w mojej przygodzie z tańcem- bellydance zostawał zawsze na szarym końcu, jako najbardziej zanegowany styl, wręcz odrzucany przeze mnie ze wstrętem jakim odgania się natrętną muchę.
Aż tu nagle przyjacielska dłoń z dzieciństwa namawia mnie po latach posuchy od tańca (bo studia, bo nie ma partnera, bo czasu brakuje) do zapisania się na kurs. O! Świetnie! A na co? TANIEC BRZUCHA!… Chwila konsternacji i milczenia… no nic- jak raz się wybiorę i spróbuję to się chyba świat nie zawali ani nie zatrzęsie ( o ja naiwna!) w posadach 😉 No może świat się nie zatrząsł ale mój odwłok już tak 😀
Nadszedł czwartek i wchodzę po raz pierwszy do An Najmy. Nie dość że upalnie na zewnątrz to jeszcze cała gotuję się z nerwów w środku z powodu całego bagażu emocjonalnego pełnego złych przeczuć, nieśmiałości i gdzie zaczyna mocno kiełkować myśl o ucieczce. Ale wnętrze szkoły i muzyka z Sali fascynowały i kusiły. Ciało już chciało spróbować, rozum jeszcze analizował i trwał w konsternacji, jak przed skokiem do wody- milisekundy wahania i decyzja- skoczyłam.
Wylądowałam w nowej grupie osób początkujących- patrzę na ścianę luster i nasze w niej odbicia- może nie będzie tak źle- całkiem trudno nie wygląda. Raz biodro tu, raz tam… Mózg dał się przekonać całkowicie- co by się nie działo będzie dobrze i damy radę. Wtem- o zgrozo! Zdrada! I to skąd?! To perfidne, chętne i wręcz wyrywające się zawsze do tańca ciało mówi: „NIE”! Kolana się blokują, ramiona tracą siłę i werwę, postawa się psuje i zaczynam się garbić jeszcze mocniej bo kręgosłup już boli kilku ruchach. Pot, krew i złość mnie zalewa….ale nic to, czas zagryźć zęby i próbować dalej w końcu to dopiero początek. Zatem walczę- pomaga mocno fakt, że Karolina chętnie i z uśmiechem cierpliwie tłumaczy i pokazuje, pomaga. Pociesza fakt, że nie mnie jedną własny organizm wystawił rufą do wiatru…Razem sobie z naszymi ciałami poradzimy i powoli okiełznamy. I w tym momencie belly złapało mnie na swój haczyk- połknęłam bakcyla. Początkowo na przekór bo strasznie nie lubię jak mi coś nie wychodzi, a później z każdą minutą zaczynał się pojawiać lekki czy większy uśmiech na naszych twarzach. Po tygodniu wróciłam i wracam cały czas. Co jest niesamowite z każdym spotkaniem z belly odkrywam jakieś jego nowe arkana. Zasłuchuję się w muzyce, rytmach i zagapiam w choreografię.
Od mojej pierwszej wizyty mijały dni, tygodnie a teraz już kilka miesięcy. Powoli inni i ja zauważają we mnie zmiany, które mają chyba początek właśnie tego lipcowego dnia. Chodzę ciut bardziej prosto, częściej się uśmiecham. Zyskałam trochę na odwadze- próbuję nowych spontanicznych rzeczy, zaskakuję często nawet siebie. Mniej mnie bolą plecy, ruszam się już też mniej kanciasto 🙂 Nawet zyskałam na systematyczności! Czy to moja nadinterpretacja, że to zasługa nauki tańca brzucha? Nie sądzę- odkrył dla mnie nie tylko nową technikę tańca samą w sobie ale też nowych Ludzi, Miejsca, Rzeczy a co ciekawe nawet mnie samą. I mimo, że ciało ciągle płata mi złośliwe figle i nie zawsze chce mnie słuchać to ja już nie wyobrażam sobie życia bez zajęć z tańca brzucha 🙂
Autor: Marta B-J